środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 2



      Delikatnie gładziłam jego dłoń. Siedzieliśmy w całkowitej ciszy już od godziny. Czasem lepiej milczeć, gdyż słowa potrafią ranić. Wywoływać ból, nie fizyczny a psychiczny. Słowa mogą prowadzić do kłótni, a tego nie chcieliśmy.
Dlatego milczeliśmy.
      Jednak dokładnie wiedziałam o czym myśli. Odżywały w nas te same smutne wspomnienia z przeszłości. "Mama" - to słowo jest mi tak dalekie i obce. Straciłam ją, gdy miałam cztery lata. Ojciec nigdy nie rozmawiał ze mną o tym, a ja nie naciskałam. Sama uważam, że to drażliwy temat. To naprawdę trudne -  stracić jedyną kochającą osobę.
      Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu. "Bądź twarda, Krista." Nie mogłam jednak znieść bólu rozrywanego z tęsknoty serca. Strumień łez bezwiednie spłynął po moim policzku. Szybko wytarłam twarz rękawem mając nadzieję, że ojciec nie zobaczył tej małej oznaki słabości.
- Tato...
- Słucham? - spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami.
- Obiecaj mi coś. - pogładziłam jego spracowaną dłoń. Kiwnął głową czekając co powiem. - Obiecaj mi, że będziesz silny, że nigdy się nie poddasz.
      Opuścił głowę i wbił wzrok w podłogę.
- Każdy docenia kogoś, dopiero gdy go straci...
      Zmarszczka pomiędzy brwiami powiększyła się, co znaczyło, że walczy z narastającym smutkiem. A może ze złością?
- Nie obarczaj się tym, tato.
- Krista! - wybuchnął. - Jak mam się tym nie obarczać, skoro to moja wina?! Gdyby nie ta durna podróż... - głos mu się załamał. -  Przeze mnie tu mieszkamy, rozumiesz?! Przeze mnie.
      Opadł na łóżko i  pozwolił emocjom zawładnąć nad sobą. Chwilę później usłyszałam stłumiony szloch. Mój tata płacze. On - silny, zawsze opanowany ojciec właśnie osiągnął najwyższy punkt swojej wytrzymałości. Naprawdę, jeszcze nie widziałam go w takim stanie. Był załamany.
      W oczach wyobraźni zobaczyłam najgorszy obraz z mojego dzieciństwa. Poczułam nagły skurcz w żołądku. Nie chcę stracić również ojca, nie pozwolę na to. Przysunęłam się do niego i przeczesałam mu palcami lekko siwiejące włosy.
- Nie idź dzisiaj do pracy, odpocznij trochę.- przerwałam ciszę. Pokręcił przecząco głową.
- Pójdę, bo pracując mogę wyładować złość. Z pewnością wyjdzie mi to na dobre.
      Praca ojca nie była w żadnym stopniu bezpieczna. Pracował "na czarno". Żaden Strażnik nie wiedział o tym miejscu pracy - starym budynku znajdującym się w Zachodniej części miasta. Gdyby ktokolwiek z "rządzących" dowiedział się, że mamy jeszcze jedno źródło dochodu...
- Krista, ja muszę to robić. Sama nie masz szans nas utrzymać. - Niechętnie kiwnęłam głową.
- Rozumiem cię. - wcale nie rozumiałam. - Kocham cię, tato...
- Ja ciebie też. - wstał z łóżka i pocałował mnie w czoło. - Wrócę przed 22:00. - uśmiechnął się i wyszedł.
      Gdy tylko zamknął drzwi, rzuciłam się na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę.
- Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie trudne?!
 


  * * *
      Po godzinie bezczynnego leżenia i wgapiania się w sufit postanowiłam wreszcie zrobić coś ze sobą. Związałam włosy w niechlujnego koka i przebrałam się w luźniejsze ubranie - szare, dziurawe dresy i czarna koszulka z szerokim dekoltem. Zerknęłam w lustro - nie wyglądam aż tak źle. Zamknęłam pokój i zbiegłam po schodach do kuchni. Była dość przestronna. Pod jedną ścianą ustawione były zielone szafki do połowy obdrapane z farby, stolik i dwa krzesła. Dwa. Przy drugiej ścianie znajdował się zlew i - największy luksus - lodówka. Ludzie posiadający lodówkę należą do grupy "lepszych niż najgorsi", a ludzie nie mający tego sprzętu - do "najgorszych". Dziwny wyznacznik...
      Zajrzałam do mojego "wskaźnika bogactwa" w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Jak zwykle lodówka świeciła pustkami. No nic, dzisiaj nie zjem... Znowu.
      Wtem przypomniało mi się, że miałam iść do Nicka. Czyli wieczór już mam zaplanowany. Tylko czy Nick wrócił już z pracy? "Ehh, jakbym miała telefon, można by zadzwonić." - zaśmiałam się w duchu ze swoich  niedorzecznych myśli. W dobrym humorze wyszłam z domu i skierowałam się polną ścieżką w stronę domu Nicka.
      Po kilkunastu minutach doszłam na miejsce.  Rodzina Nicka mieszkała w maluteńkim domku przy szosie prowadzącej do szkoły. Zapukałam do drewnianych drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc zapukałam ponownie. Znów cisza. Wejść czy nie? W końcu zdecydowałam się i cicho weszłam do środka, prawie potykając się o wystające z podłogi deski.
      Dom Nicka składał się z dwóch wielofunkcyjnych pomieszczeń. Bardzo wielofunkcyjnych. Pierwsze, w którym obecnie przebywałam, było wykorzystywane jako salon, kuchnia, pokój mamy Nicka i łazienka. Pod ścianą stał stary piec, rozpalany (w najlepszym przypadku) drewnem. Mieścił się tu jeszcze połatany kocioł, służący o mycia, mały kranik z bieżącą wodą i szafa.  Obok, w przyciemnionym kącie pokoju stało jedyne w tym domu łóżko. To właśnie Pani Wagner miała ten przywilej, spania w miarę wygodnie. Na środku pokoju stał okrągły stół, przy którym zawsze mieściło się więcej osób niż liczyła rodzina. Bracia Nicka często zapraszali swoich kolegów. Ja sama spędzałam tu więcej czasu niż we własnym domu. Było tu bardzo przytulnie, w wystroju widać było kobiecą rękę. Na ścianach w kolorze brzoskwini wisiało kilka obrazów. Były one jedyną pamiątką po uzdolnionym ojcu Nicka. Szkoda, że Nick nie odziedziczył takiego talentu...
- Halo? Jest tu ktoś? - zawołałam. - Ooo dzień dobry, Pani Wagner!
      Mama chłopaka wyrosła przede mną jak spod ziemi. Była lekko po pięćdziesiątce. Miała brązowe, krótkie, kręcone włosy i lśniące oczy. Jej uśmiech był zawsze szczery i ciepły. Ubrana w niebieską sukienkę w kwiaty. Na widok stanu tej części garderoby większość ludzi z miasta płakałaby ze śmiechu, ale nie my. Nie mieszkańcy Tumioisa.
- Witaj, Krista. Jak się dziś czujesz? - zapytała z troską.
      Po krótkim "dobrze, dziękuję", udałam się do pokoju Nicka. Chłopak dzielił mieszkanie jeszcze z dwoma braćmi. Biedę i skromność widać było już po otwarciu drzwi. Małe pomieszczenie z obdrapanymi, granatowymi ścianami. Po środku stał duży materac, na którym spali wszyscy chłopcy. Współczuję. Na tym właśnie "łóżku" leżał Nick, czytając komiks. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się od ucha do ucha i gestem ręki wskazał, abym usiadła.
- No siemka, siemka. - odłożył gazetkę i przytulił  mnie.
- Cześć, co się tak jarzysz? - znałam ten tajemniczy uśmiech...
- Zaraz ci coś pokażę, ale najpierw... Jadłaś obiad? - spytał jak gdyby nigdy nic. Prawie zakrztusiłam się powietrzem słysząc jego pytanie.
- Pytasz serio? Nie, nie jadłam obiadu od trzech dni. A co? - popukałam się w czoło, a on tylko poszerzył uśmiech.
- Nie, nic tak tylko... - jego mina wróżyła coś niedobrego. Co on znowu wymyślił?
- Jakby coś, to nie mam zamiaru zjeść nic a nic z twoich Zapasów.
- Nie, chodzi o coś innego, już się nie mogę doczekać! A teraz... - schylił się i wyjął zza materaca kartonowe pudełko. - Patrz i podziwiaj!
      Ręce aż mu się trzęsły, gdy otwierał wieczko, był strasznie podekscytowany. Z zaciekawieniem zajrzałam do środka. Gdy zobaczyłam zawartość pudełka znów zachłysnęłam się powietrzem. Nick wyjął z niego nowe, czyściutkie trampki. Trampki! Z niedowierzaniem spojrzałam na bialutką podeszwę.
- I jak ci się podobają?  - zapytał, gdy zbierałam swoją szczękę z podłogi.
- T..To prawdziwe tramki?! - przytaknął. - Wow!
Nie. Nie możliwe. Nikt kogo znam nie miał takich butów. O, mój Boże! Szare trampki za kostkę z białymi sznurówkami, białoczarne wykończenia.
- Są... Rewelacyjne! - dotknęłam wcześniej nieznanego mi materiału. Jak to możliwe, że dzieciaki takie jak ja nigdy nie trzymały w rękach trampek?!
- To co? Idziemy je przymierzyć? Chodźmy na dwór! - zawołał Nick po czym jak staliśmy, czyli na bosaka, wybiegliśmy z domu. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą widziałam.
      Chłopak ubrał nowe buty i powoli, ostrożnie przeszedł w nich kawałek drogi. Był  zadowolony jak nigdy. Prawie skakał z radości. W końcu nadszedł i mój czas. "Teraz ty się przejdź" - Nick wręczył mi buty. Niepewnym ruchem założyłam je na bose stopy. Jak dotąd nosiłam tylko sandały.
Jaka wiocha.
- Są świetne! - Czułam się jak nowo narodzona. Chodziłam, biegałam, skakałam. Szkoda, że nigdy nie będę takich mieć... - To gdzie idziemy?
- Przejdźmy się do lasu, za szkołą, ok? - kiwnęłam głową i ruszyliśmy szosą w stronę niezabudowanych terenów.
  
  
     Temat nowych trampek Nicka został chwilowo zastąpiony myśleniem o nieustającym głodzie.
Powoli szosa zmieniała się w dróżkę. Na około było coraz mniej domów, a więcej łąk. Posiadłości były większe, bogaciej urządzone, z ogromnymi sadami.
- Burczy mi w brzuchu. - powiedziałam cicho.
- Mam pomysła... - uśmiechnął się szczerze, po czym zaczął się niepohamowanie śmiać i gestykulować rękami. - Trampki... Trampeczki... Trampeluszki... Gruszki...
- Ty to jednak jesteś głupi. - wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Wiedziałam o co mu chodzi, ale żeby "trampeluszki"?
      W sadach najbogatszych ludzi, rosło mnóstwo grusz. Soczyste, orzeźwiające owoce były idealnym pomysłem na poprawę humoru i zmniejszenie głodu. Bardzo często chodziliśmy "na gruszki". Był to nasz ulubiony sposób "dostawania" jedzenia. Jednak nie lubiłam tego robić. Nie lubiłam kraść, ale gdy przymierasz głodem, a leżące na ziemi, marnują się... Nie da się powstrzymać.
- Nie ma mowy! Nie idę. - powiedziałam. Jednak głód, który czułam już zaczynał mnie przerastać.
- No weź, fajnie będzie! Wyluzuj się i zrób to... Dla mnie? Dla twojego brzucha. - Wyszczerzył się.
      Myśl, że mogę przynieść dziś do domu jedzenie dla mnie i dla ojca...
- Ehh, no dobra niech będzie... - poddałam się.
- Jej! Czas wypróbować te cacka. - pokazał na trampki, po czym przeskoczył przez najbliższy płot na czyjąś posiadłość. Westchnęłam cicho i poszłam za nim.
       Staliśmy w ogromnym sadzie, naokoło rosło mnóstwo drzew owocowych, krzewów i kwiatów. Za ogrodem znajdował się domek, do którego prowadziła wąska, kamienna dróżka. Gdzieniegdzie ustawione były zdobione ławki. Z oddali dochodziły odgłosy kaczek pluskających się w oczku wodnym. Byliśmy w raju. Jak to możliwe, że tuż obok naszych domów, gdzie nie zawsze jest bieżąca woda, istnieją takie luksusy?! To niepojęte! Najwidoczniej weszliśmy do ogrodu jakiegoś nauczyciela, lekarza albo prawnika.
      Ruszyliśmy przez trawę w stronę ogromnej gruszy. Miała rozłożyste gałęzie sięgające aż do ziemi. Na nich piętrzyły się kilogramy gruszek. Mmm, pychotka.
- Nieźle trafiliśmy, co nie? Brakuje jeszcze drabinki i kosza. - rzucił zaczepnie chłopak.
Energicznym ruchem wspiął się na drzewo i dosięgnął najbliższej gałęzi. Potrząsnął nią, a gruszki posypały się na ziemię.
- Jesteśmy dość daleko od domu? - zawołałam zbierając owoce z ziemi.
- Raczej tak!
      Nick trząsł drzewem, z którego spadały kilogramy gruszek. Gdy tylko spróbowałam jednej z nich, moje usta wypełnił przepyszny orzeźwiający smak.
- Dalej, Krista, teraz ty! - no doobra, ten jeden raz można. Jest dość bezpiecznie, nikt nie powinien tu przyjść.
Gdy Nick zeskoczył z gruszy, podeszłam do drzewa. Niezgrabnym ruchem wdrapałam się na pierwszą gałąź, a potem wyżej i wyżej. Widok był niesamowity! Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Tumioisa jest dość dużą wsią.
- Zrzucasz czy  nie? - ponaglił mnie.
      Zaczęłam potrząsać gałęzią, a gruszkowy wodospad posypał się prosto na Nicka, który nie zdążył się odsunąć. Już czekałam na jego reakcję. Wygramolił się spod sterty owoców z uśmiechem na twarzy.
- Smaczne! - zawołał. Może nie do końca takiej reakcji się spodziewałam.
- Dobra, chodźmy już. Starczy nam tego na tydzień. - krzyknęłam i za pomocą wiszącego na gruszy kabla zeskoczyłam na ziemię... Kabla?! Co tu do cholery robi kabel?!
      Spojrzałam na przyjaciela, a on tylko złapał się za głowę w geście załamania i uśmiechnął się szyderczo.
- I jak zwykle. Nie obeszło się bez szkód... Brawo. - zaczęliśmy szybko zbierać owoce, żeby za chwilę biec z nimi na szosę.
      Nagle usłyszałam huk. Spojrzałam stronę domu i zobaczyłam złamaną, spadającą z dachu antenę.
- Podwójne brawo. - skomentował Nick.
- Oj, cicho bądź i się pospiesz.
Wtem rozległ się podniesiony głos, a po chwili trzask drzwi. A jednak się nie udało, cholera! Spojrzałam na Nicka a on pokazał gestem, że mam się nie odwracać. Stałam tyłem, więc nie wiedziałam kto się zbliża. Słyszałam dobiegające z oddali kroki, ale posłusznie, stałam odwrócona plecami. Nick zacisnął szczękę, a jego usta ułożyły się w wąską linię. Pokazał mi głową, że za chwilę mam zwiewać. Już chciałam rzucić się w bieg, gdy poczułam silną, męską rękę łapiącą mnie za ramie.
- Richter!!! - już wiedziałam, komu kradliśmy gruszki.
  


Dla niektórych, są to tylko kolejne, nudne przedmioty, a dla innych spełnione marzenia.

_________________________________________________________________
Hej xd
Nareszcie rozdział skończony!
I jak myślicie, kto ich przyłapał? :)
Najpierw chciałam Was przeprosić, że tak długo nic nie publikowałam, ale miałam w szkole zatrzęsienie głowy :o
Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa i krytyki w komentarzach, bo daje mi to ogromną motywację :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i spełnił swoją rolę.
Za dużo się nie działo - bo prawie nic, ale w następnym będzie już więcej akcji.
Chodziło tu głównie o to, żeby pokazać jak bogaci ludzie nie doceniają wielu rzeczy. Jak biedacy cieszą się z takich prostych przedmiotów, które dla nas mogą nic nie znaczyć.
+
Będę starała się dodawać rozdziały mniej więcej co miesiąc, ale nie obiecuję, że będzie dokładnie co do dnia. :D
A właśnie! Pytanie do Was, czy tekst czyta Wam się wygodnie? Bo według mnie tekst zlewa się z kolorem tła. Czy to nie przeszkadza? ;)
xx


niedziela, 6 kwietnia 2014

Liebster Award




          Zostałam nominowana do Liebster Award aż trzy razy!
Niestety mogłam wybrać tylko jedną osobę. Tak więc dziękuję bardzo Dominice (http://i-hope-your-heart-is-strong-enough.blogspot.com/) za nominację i docenienie moich wypocin. ;)
        
          Oto zasady:
 „Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”


                        


     Moje odpowiedzi"
1. Jakie masz przezwisko? Skąd się wzięło?
 "Owca" - od nazwiska i "Jamnik" - moja koleżanka stwierdziła, że Owczarczyk to owczarek -> czyli pies -> czyli jamnik ;)
2. Ulubiony kolor. Dlaczego?
Granatowy i pomarańczowy, bo mi się podoba? :D
3. Czytasz mojego bloga? (jak nie to przeczytaj)
Nie, nie czytam ale na pewno zajrzę
4. Należysz do jakiegoś fandomu? Jak tak to jakiego?
Directioner :>
5. Twoja najgorsza wpadka.
Hmm... Sporo tego było, ale największą było chyba jak grałam w butelkę z koleżankami. Miałam zadanie, żeby udawać psa przed jakimś samochodem, w którym będą ludzie. Oczywiście to zrobiłam tylko że... Okazało się, że w samochodzie siedzi chłopak ze starszej klasy. Boże... to był obciach... xd
6. Co sprawia, że się usmiechasz?
Przyjaciele, muzyka, jakiś dobry film
7. Ulubiony  film.
Film to nie wiem, ale z seriali - lubię Violettę <3
8. Jaki masz kolor włosów?
Blond
9. Jakiej słuchasz muzyki?
Głównie pop'u
10. Twoja ulubiona potrawa.
Jestem wszystkożercą. Kocham wszystko co związane z jedzeniem, ale najbardziej lubię spaghetti
11. Dlaczego założyłaś bloga?
Wpadł mi do głowy pomysł z taką historią. W sumie, prowadziłam już dwa blogi i teraz piszę też historię na Wattpadzie. Mam talent do rozpoczynania i nie kończenia historii :c




Moje pytania:
1. Skoczył(a)byś na bungee albo ze spadochronu?
2. Gdybyś mogła cofnąć czas, co byś zmienił(a) w swoim życiu?
3. Najgorsza wpadka? :D
4. Wymarzone miejsce na pierwszą randkę?
5. Co byś zrobił(a) gdyby wybuchła apokalipsa zombie?
6. W jakim filmie chciał(a)byś zamieszkać, gdyby była taka możliwość?
7.  Jakie są Twoje zainteresowania, pasje?
8.Co jest w Tobie oryginalnego?
9. Kim chciał(a)byś zostać w przyszłości?
10. Gdybyś odkrył(a) nowy kolor, jakbyś go nazwał(a)?
11. Czy masz jakieś dziwne nawyki, fobie?



Nominacje (kolejność przypadkowa):
1.http://tajemnicadarkhigh.blogspot.com/
2.http://when-i-cant-believe.blogspot.com/
3. http://happy-in-dreams.blogspot.com/
4.http://ja-harry-styles.blogspot.com/
5.http://themysteryoftheendoftheworld.blogspot.com/
6.http://chlodnypowiewsmierci.blogspot.com/
7.http://this-is-only-us.blogspot.com/
8.http://typowe-fanfiction-o-one-direction.blogspot.com  (Twój blog mnie rozwalił, genialne :D)
9.http://craziness-of-life-or-a-sad-death.blogspot.com/
10.http://ponad-wszystko-ponad-siebie.blogspot.co.uk/
11.http://we-are-secret.blogspot.com/








piątek, 14 marca 2014

Rozdział 1






              - Richter!
        Słysząc swoje nazwisko wyrwałam się z zamyślenia. Po chwili zaczęłam uświadamiać sobie gdzie jestem i kto mnie woła.
        Kristin Richter - pierwsze co przyszło mi do głowy, to jak się nazywam. Jestem w szkole, chyba na lekcji fizyki. Powoli podniosłam głowę i zwróciłam wzrok w stronę klasy. Wszyscy z napięciem patrzyli w moją stronę. Taak, to musi być fizyka, bo znowu przysnęłam i tym razem nieźle mi się oberwie. Szczerze mówiąc nic mi to nie robi.
         Przetarłam zaspane oczy, po czym spojrzałam w stronę biurka nauczyciela. Siedziała tam najobrzydliwsza postać jaką znam. Marc Feiberg - nauczyciel fizyki. Tęgi, łysy mężczyzna z tłustą twarzą wiecznie wykrzywioną w grymasie niezadowolenia. Był ohydnym, opryskliwym, śmierdzącym facetem. Właśnie wwiercał we mnie swoje, czarne, paciorkowate oczy.

        - Richter! - warknął ponownie.
- Nie wiem, jak rozwiązać to zadanie. - powiedziałam jak automat.
- Richter! Słuchasz mnie w ogóle?! Twój sprawdzian! - fuuj! Serio, znowu muszę się do niego zbliżać?
           Przeszłam wolnym krokiem przez salę, zbliżyłam się do Feiberga i wstrzymałam oddech, żeby nie czuć smrodu jego ciała. Odebrałam sprawdzian. Kolejna trója.
- Po co pan nam robi sprawdzian dwa dni przed końcem roku? - spytałam z ironią.
- Zamknij się! - och, dobra. Wyluzuj Marc bo ci jeszcze serce stanie.
        Usiadłam z powrotem w ławce i wyjrzałam przez okno. Przed szkołą rozciągały się ogromne łąki, pola lub dzikie polany. Promienie letniego słońca przemykały między źdźbłami trawy. Od szkoły do głównej części Tumioisa prowadziła piaskowa ścieżka wydeptana przez tysiące stóp codziennie zmierzających na lekcje. Z drugiej strony, był ogromny teren należący do dyrektora. Odgrodzone drewnianym płotem, bezkresne pole. Dyrektorowie i lekarze byli bogatsi od pozostałych mieszkańców. Założyciel naszej szkoły podobno posiadał na swoich polach nawet grusze i śliwy! Nikt oczywiście nie miał tam wstępu, co było jednoznaczne z tym, że raz na miesiąc wraz z przyjaciółmi szliśmy tam trochę ,,pobuszować" i porządnie się najeść.
       Znów wyrwałam się z zamyślenia. spojrzałam na Feiberga, który właśnie zanudzał wszystkich o falach dźwiękowych. Po cholerę mi się to kiedykolwiek przyda? Widząc, że wciąż nic nie robimy, ponownie zatopiłam się w myślach. Należę do tych ludzi, którzy zawsze bujają w obłokach nie słuchając nikogo.
     Tak więc... Pamiętam jak pierwszego dnia szkoły w gimnazjum przypadkowo wytrąciłam Marcowi z ręki kubek wrzącej kawy. Strasznie się wkurzył, bo jego ukochana książka pt. ,,Miłość nad rozlewiskiem" została doszczętnie ,,utopiona" w czarnym, gorzkim płynie.

        Od tamtego czasu Feiberg nienawidził mnie, a ja jego. Koło się zamykało i toczyło już trzy lata. Trzy lata, które właśnie dobiegają końca. Już pojutrze zakończenie roku! I nareszcie pozbędę się tego ,,skunksa". Chociaż nie... Trzeba jeszcze zrobić jedną rzecz. Rzecz, na którą czekałam odkąd poznałam Marca. Ostatni dzień obrałam sobie za ostatnią ,,zemstę". Co prawda jeszcze nie wymyśliłam co by tu zrobić...

        Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Ostatnia godzina w tej szkole dobiegła końca. Nareszcie! Spakowałam plecak i ruszyłam do wyjścia z sali.
       - Richter! - Czego znowu chcesz ,,śmierdzący lemurze"?
- Hmm? - spytałam.
- Wiesz, że za tobą nie przepadam, ale trzymaj się w nowym liceum. - że co?! Co on powiedział?! Takie słowa... Z jego ust... Chyba pomylił osoby...
- Yyy... Dziękuję?  - powiedziałam zdziwionym głosem. - Do widzenia... - ,,wombat" skinął głową, usiadł przy biurku i z powrotem przybrał półgłupi wyraz twarzy.
       Gdy wyszłam z sali, na korytarzu czekali na mnie Megan i Nick. Moi najlepsi przyjaciele.
        - Oo! Krista! - Megan podbiegła do mnie aby mnie uściskać. - Czemu zostałaś dłużej? - zmarszczyła brwi.
- Nie. Tym razem Marc mnie nie ochrzaniał. - powiedziałam z dumą.
- Wow, łamiesz swój rytuał. - wtrącił Nick z szerokim uśmiechem.
- Aaa... Ja już wiem! Wiem! Poflirtowałaś z Feiberczkiem. Nareszcie! - stwierdziła. - W sumie to ci się nie dziwię. Taka przystojniacha...
        Wyszczerzyłam się do niej w szczerym uśmiechu. Po chwili ruszyliśmy w dół po spiralnych, betonowych schodach. Nasza szkoła wygląda jak więzienie czy lochy czy jakkolwiek tego nie nazwać byleby brzmiało nieprzyjemnie. W każdym razie absolutnie nie nadaje się na miejsce dla dzieci. No, ale biedę widać nawet po budynkach publicznych.

         Przeszliśmy przez stare, odrapane z farby drzwi i znaleźliśmy się na dworze. Świeże czerwcowe powietrze owiało moją twarz. Nozdrza wypełnił zapach kwitnącego rzepaku. Jedyna zaleta mieszkania w tej dziurze to naprawdę piękne krajobrazy.
        Gdyby nie to, że ludzie umierają tu z głodu, Tumioisa śmiało mogłoby być ośrodkiem wypoczynku.
       - A właśnie, pomyślałam sobie, że może przyjdziecie dzisiaj do mnie i pójdziemy nad jezioro? - spytała Megan.
- Ugh, właściwie to już są wakacje i dzisiaj zaczynam pracę... - Nick przeczesał włosy.
- Nie możesz zacząć od jutra? - pokręcił przecząco głową.
- Trudno, najwyżej następnym razem. - dodał.
- A ty? - spytała mnie Megan.
- Zaczynam od jutra. - uśmiechnęłam się do niej.
- Oo, to super. Czyli dasz rade dzisiaj? Około 16?


           Dla mnie nie było to normalne, żeby w kraju panowała aż tak wielka bieda. Dzieci z Tumioisa, wsi, w której mieszkam już w wieku 12 lat starały się znaleźć chociaż słabo opłacalną pracę. Nie wszystkim się jednak szczęściło. Bezdomni ludzie żebrali na ulicach choć resztek starego jedzenia.
Zawsze budziło to we mnie żal i obawę, że w każdym momencie mi też mogą skończyć się Zapasy. 
           Zapasy są dla nas rzeczą prawie świętą. Raz na miesiąc do Tumioisa przyjeżdżają ludzie uważający się za straż miejską. Jestem pewna, że władze Estonii nie mają pojęcia o ich istnieniu. Umundurowani i uzbrojeni mężczyźni zbierają wszystkich mieszkańców na głównym placu i sprzedają żywność. Jest to jak sądzimy zakazany handel, ponieważ nigdy nie pozwalają mówić nam o tym głośno i każą nazywać Rozdawnictwem żywności. Czemu zatem sprzedają, skoro nazywają to rozdawnictwem? Na każdą rodzinę przypada na miesiąc: kawałek sera, trzy bochny chleba i pół kilograma mięsa. Jest to i tak za mało aby wyżywić więcej niż dwie osoby w rodzinie. Tak więc dodatkowo, można kupić inną żywność, wyższej jakości. W Tumioisa rzadko kto dokupuje, ponieważ ludzie nie mają pieniędzy.


      - Halo!!! - Nick machał mi ręką przed twarzą. - Słuchasz mnie?
- Nie. - przyznałam z uśmiechem.
- Mówię, że idę do pracy i pytam czy wpadniesz do mnie dzisiaj wieczorem? - powiedział każde słowo bardzo powoli.
- Okej. - powiedziałam sarkastycznie po czym przytuliłam go na pożegnanie.


     Po kilkunastu minutach dotarłam do domu. 
    Na drewnianych schodach prowadzących do drzwi zastałam mojego ojca. Siedział z głową opartą w dłoniach.
- Cześć tatku, nad czym tak rozmyślasz? - zrzuciłam plecak i usiadłam obok niego.
- Cześć Krista... - spojrzał na mnie ponurym wzrokiem.
- Coś się stało?
Głośno wypuścił powietrze.
- To dość trudna sprawa...
- Tato, mów. - mój głos stał się stanowczy.
- Ugh. Jakby ci to... - spiorunowałam go wzrokiem. - Zmniejszyli nam Zapasy o kolmas.(jedną trzecią).
      Zapadła niezręczna cisza. Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział ojciec. Momentalnie puściły mi nerwy.
- Jak my tak mamy żyć do jasnej cholery?!
- Krista, uspokój się! 
- Nie! Nie uspokoję się! Przecież ledwo żyjemy z normalnego przydziału! Nie mam zamiaru tak żyć! - nagle zdałam sobie sprawę, że nie tylko mi jest ciężko. Pff, dobra, ogarnij się. - Przpraszam...
- Krista, to ja cię przepraszam, że musimy żyć w takich warunkach.
        Westchnął głęboko i ponownie schował twarz w dłoniach. Chyba naprawdę się podłamał.
- Będę pracować u Michaela na cały etat... Dwa razy dłużej.
- Nie. Straciłaś już dość dzieciństwa, które i tak polegało na głodowaniu.
- Będę pracować dłużej... - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Czemu ty musisz być taka uparta?!
- To co zrobimy? - spytałam, choć znałam odpowiedź. ,,I tak będę pracować dłużej."- pomyślałam.
- Nie wiem, Krista. Nie wiem. Ale wymyślę coś. - uśmiechnął się blado.
        Po chwili ojciec wszedł do domu a ja zostałam sama z tysiącem myśli kłębiących się w mojej głowie.


 *  *  *

        - Najpierw kąpanie czy opalanie? - wraz z Megan ułożyłyśmy na trawie podziurawiony ze starości koc.
- Chciałaś raczej powiedzieć solarium czy jacuzzi? - zaśmiałam się. - Mamy tutaj taki wielki wybór...
- Oj, nie narzekaj. - zdięła buty i usiadła na kocu. - Chodź, poplotkujemy trochę.
- Taaak... O tym, co jest teraz modne. - dosiadłam się do niej. - Mam sobie kupić sukienkę za dwieście euro czy tą za trzysta? - uwielbiam się z nią droczyć.
- Jak ja kocham twój sarkazm...
       Leżałyśmy razem jakiś czas w kompletnej ciszy. Megan bawiła się kosmykami swoich włosów, a ja wygrzewałam się w słońcu. Wzięłam na palec jakiegoś zbłąkanego robaczka i przyjrzałam mu się uważnie.
- Myślałaś już o liceum? - spytałam.
- Heh, to znowu brzmi jakbyśmy miały do wyboru co najmniej sześć. - zachichotała. - pewnie pójdę do Jedynki. A ty?
       Nie lubię poruszać tematów szkół. Z moim brakiem ogarnięcia zawsze zostawiam to na ostatnią chwilę. Do wyboru miałam ,,aż" dwa licea i to daleko od Tumioisa. Poziom w nich był tak beznadziejny, że prawie nikt tam nie uczęszczał twierdząc, że to tylko strata czasu. Podstawówka i gimnazjum były obowiązkowe, ale liceum... Twoja wola czy idziesz czy nie.
- Nawet o tym  nie myślałam... - odpowiedziałam.
      Znów parę minut przeleżałyśmy w ciszy napawając się piękną pogodą. Owad wciąż przyglądał mi się niepewnie. Miał smukłe, błękitne skrzydełka i długie czułki. Nagle poruszył się i odleciał wyraźnie znudzony moją osobą.
- To co, wskakujemy do wody? - Megan przerwała milczenie.
- Pewnie! - wyjęłyśmy z koszyka ręczniki.
      Już po chwili stałyśmy w strojach kąpielowych nad brzegiem jeziora. Było to małe, dzikie jeziorko, o którym wiedziało mało osób. Znajdowało się daleko za lasem. Weszłam do wody po kolana, mijając rodzinkę kaczek. Chłodna woda w upalny dzień - czego chcieć więcej? Delikatnie zaczęłam przyzwyczajać się do temperatury wody. Zawsze zanurzam się bardzo powoli...
- Uwaga! - ... w przeciwieństwie do Megan, która właśnie weszła na most, wzięła rozbieg i wskoczyła do wody.
     Po chwili na powierzchni wychyliła się jej głowa. Spłoszone zwierzęta uciekły z krzykiem.
- Musiałaś to...? - zaczęłam.

        Nagle ze wszystkich stron naraz rozległ się przeraźliwy dźwięk syren. Zasłoniłam uszy i wybiegłam z wody. Megan zrobiła to samo. Z zewsząd dobiegały podniesione ludzkie głosy i krzyki. Syreny cały czas wyły. Rozejrzałam się. Obok nas przebiegła gromada ludzi, równie zdezorientowana jak ja.
     - O co chodzi?! - krzyknęłam do przyjaciółki. Ta wzruszyła ramionami.
- Chodźmy sprawdzić!
       Szybko przebrałyśmy się w zwykłe ubrania, wepchnęłyśmy koc do koszyka i pobiegłyśmy w stronę głównego placu. Minęłyśmy kilka domów i tłum przerażonych dzieci. Przebiegłyśmy jeszcze parę metrów, za oczkiem wodnym skręciłyśmy w lewo i skierowałyśmy się w stronę placu.
      
       Ciężko było przejść pomiędzy cisnącymi się ludźmi. Trzymałam się kurczowo ramienia Megan, aby się nie zgubić. Gdzieś w dali, pomiędzy dziesiątkami głów dostrzegłam coś białego. To nie mógł być nikt z mieszkańców Tumioisa, ponieważ nikt nie ma tu tak nieskazitelnie białych ubrań.
- Tam są chyba Strażnicy! - próbowałam przekrzyczeć wrzeszczących ludzi.
       Gdy udało nam się przedostać na przód tłumu, zobaczyłyśmy grupę umundurowanych, uzbrojonych strażników.
- Cisza! - krzyknął przez megafon jeden z nich.
      Tłum momentalnie ucichł. Oczy wszystkich ludzi z przerażeniem obserwowały każdy ruch Strażników.
- ,,Andrus Ansip* - zaczął drugi z nich. - premier Estonii informuje mieszkańców wsi: Koera, Linnuse, Tumioisa oraz Massu o zmianie wydawania zakazanych handli potocznie zwanych Rozdawnictwem Żywności. Zmiany dotyczyć będą obniżenia Zapasów dla wszystkich mieszkańców wyżej wymienionych wsi o 13%. Oczywiście osobom, którym Zapasy zostały dodatkowo obniżone nie przysługują żadne ulgi."
       
         Strażnik skończył czytać. Po chwili biały samochód opuścił główny plac. Powoli zaczęło do mnie docierać, co przed chwilą usłyszałam.
       Czyli premier wie, że w kraju prowadzi się Zakazane handle... Tak myślałam, że o tym wie. Niezła gierka Ansip...
        Większość ludzi opuszcza plac w grobowej ciszy, inni padają na kolana błagając o lepszy los. Czuję jak nogi miękną mi z bezsilności, a krew staje w żyłach. Co on powiedział? ,,Zmniejszone o 13%" ,,Nie przysługują żadne ulgi" Boże... Przecież to prawie połowa... O połowę mniej jedzenia niż zwykle! Stoję przez chwilę totalnie oszołomiona. W mojej głowie zaczyna nasilać się jedna tragiczna myśl: Wraz z ojcem nie mamy żadnych szans na przeżycie najbliższej zimy.
         ,,Co robić? Co mam robić?!" Nie panuję już nad trzęsącymi się dłońmi. Idę wolno, jestem blada jak trup, którym już niedługo będę... Mijam płaczące gromadki dzieci, zrozpaczonych starców. Jednak nie słyszę żadnego dźwięku, żadnego oprócz przerażającej ciszy. ,,Weź się w garść Krista... Krista! Ogarnij się! Co mam robić?!" - prowadzę ze sobą wewnętrzną walkę. ,, Co mam zrobić?! Nie mam szans na przeżycie! Masz szanse... Co robić?! Znajdź ojca! Wymyślisz coś! Wymyślisz..."
          - Nie umrzemy tato, obiecuję ci to. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.




* Andrus Ansip - estoński ekonomista, przedsiębiorca, polityk, premier.

_______________________________

       Moi Kochani! Jak widzicie, rozdział pierwszy skończony.
Mam nadzieję, że się podoba.
Szczerze, nie mam pojęcia kiedy dodam następny, ale postaram się jak najszybciej. :)

Bardzo dziękuję za pomoc przy rozdziale Milce :D
Serdecznie polecam jej bloga http://www.escape-from-reality-milka.blogspot.com/
KC Aga :*

czwartek, 6 lutego 2014

Prolog




        Ciche pukanie do drzwi wybudziło mnie ze snu. Obrzuciłam pokój zaspanym wzrokiem. Za oknem była bezkresna biel, jak zwykle nas zasypało. Ktoś ponownie zapukał, tym razem nieco głośniej.

       - Proszę. - ziewnęłam. Do pokoju wszedł mój ojciec. - Obudziłeś mnie. - żachnęłam się.
- Kochanie, chciałem się tylko zapytać, - usiadł na łóżku. - czy chciałabyś pojechać ze mną do miasta? Może zjedlibyśmy kringel*?
- Mmm ty to wiesz tatku jak mnie przekonać... Ale przecież jutro mamy zapłacić panu Krastsowi.
- Krista, nie przejmuj się tym. Jesteś jeszcze za mała żeby martwić się finansami. - pogłaskał moje blond loczki. - Zresztą jak tak cię słucham, to w życiu bym nie pomyślał, że masz dopiero siedem lat. Jesteś taka... Dorosła jak na swój wiek.
- Tatku... Ja wiem, że nie mamy pieniędzy i musimy mieszkać w tej dziurze, ale gdyby mama...
        Ojciec nagle skurczył się i wydał się dużo starszy.
- Proszę, nie zaczynaj znowu tego tematu. Zobaczysz, wszystko się ułoży. Gdy będziesz starsza, zaczniesz pracować w mieście i jakoś sobie poradzimy.
- Ale ja nie chcę pracować! Ja chcę jechać za granicę! Wyrwać się z tej zabitej dechami wiochy! - wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam biegać po pokoju. - Pojadę do Francji i zostanę prawdziwą księżniczką, albo do Ameryki! Albo do Grecji!
- Dobrze Krista, zostaniesz księżniczką i zwiedzisz świat, ale pamiętaj, że masz dopiero siedem lat...
- Oj tatku... - rzuciłam mu się na szyję. - Obiecaj , że pozwolisz mi kiedyś wyjechać...
- Kochanie, to nie takie proste. Wiesz jak trudno będzie mi się rozstać z jedynym dzieckiem... Martwię się o ciebie.
        Spojrzałam na ojca słodkimi oczkami.
  - Och, no dobrze, może kiedyś się zgodzę, ale dopiero jak będziesz miała 16 lat. Wcześniej nigdzie cię nie puszczę. - przytulił mnie mocno. - A teraz ubieraj się, jedziemy do miasta!
         Gdy wychodził, usłyszałam jeszcze jak mruczał sobie pod nosem ,,wyjedziesz i znajdziesz sobie chłopaka, a nie ma nic gorszego niż jacyś zboczeńcy".
         Podbiegłam do okna na moich krótkich, pulchnych nóżkach. Na zewnątrz hulała śnieżna zamieć. W nieogrzewanym domu mogło być 15 stopni. Zimno, pomyślałam po czym założyłam sweter i zbiegłam po schodach do kuchni. Najchętniej zostałabym w domu i już teraz zaczęła pakować się do wyjazdu, ale z drugiej strony... Nie, kringla się nie odmawia.
         Nie mogłam przestać myśleć o jednej rzeczy. Wyjadę z Estonii i zostanę księżniczką! Jednak w szarej rzeczywistości były to tylko marzenia siedmioletniego dziecka. Czekało mnie jeszcze dziewięć lat nauki...

__________________________________________________________

 *kringel - estoński deser, cynamonowy precel.

Cześć Wam!
Jest to moje nowe opowiadanie. Mam nadzieję, że się spodoba.
Jest to taki mały romansik. Liczę na Wasze komentarze!
Wszystkie opinie piszcie pod rozdziałami. :)
Papuga Ninja
xoxo

Wyświetlenia

Obserwatorzy