Delikatnie gładziłam jego dłoń. Siedzieliśmy w całkowitej ciszy już od godziny. Czasem lepiej milczeć, gdyż słowa potrafią ranić. Wywoływać ból, nie fizyczny a psychiczny. Słowa mogą prowadzić do kłótni, a tego nie chcieliśmy.
Dlatego milczeliśmy.
Jednak dokładnie wiedziałam o czym myśli. Odżywały w nas te same smutne wspomnienia z przeszłości. "Mama" - to słowo jest mi tak dalekie i obce. Straciłam ją, gdy miałam cztery lata. Ojciec nigdy nie rozmawiał ze mną o tym, a ja nie naciskałam. Sama uważam, że to drażliwy temat. To naprawdę trudne - stracić jedyną kochającą osobę.
Poczułam jak łzy cisną mi się do oczu. "Bądź twarda, Krista." Nie mogłam jednak znieść bólu rozrywanego z tęsknoty serca. Strumień łez bezwiednie spłynął po moim policzku. Szybko wytarłam twarz rękawem mając nadzieję, że ojciec nie zobaczył tej małej oznaki słabości.
- Tato...
- Słucham? - spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami.
- Obiecaj mi coś. - pogładziłam jego spracowaną dłoń. Kiwnął głową czekając co powiem. - Obiecaj mi, że będziesz silny, że nigdy się nie poddasz.
Opuścił głowę i wbił wzrok w podłogę.
- Każdy docenia kogoś, dopiero gdy go straci...
Zmarszczka pomiędzy brwiami powiększyła się, co znaczyło, że walczy z narastającym smutkiem. A może ze złością?
- Nie obarczaj się tym, tato.
- Krista! - wybuchnął. - Jak mam się tym nie obarczać, skoro to moja wina?! Gdyby nie ta durna podróż... - głos mu się załamał. - Przeze mnie tu mieszkamy, rozumiesz?! Przeze mnie.
Opadł na łóżko i pozwolił emocjom zawładnąć nad sobą. Chwilę później usłyszałam stłumiony szloch. Mój tata płacze. On - silny, zawsze opanowany ojciec właśnie osiągnął najwyższy punkt swojej wytrzymałości. Naprawdę, jeszcze nie widziałam go w takim stanie. Był załamany.
W oczach wyobraźni zobaczyłam najgorszy obraz z mojego dzieciństwa. Poczułam nagły skurcz w żołądku. Nie chcę stracić również ojca, nie pozwolę na to. Przysunęłam się do niego i przeczesałam mu palcami lekko siwiejące włosy.
- Nie idź dzisiaj do pracy, odpocznij trochę.- przerwałam ciszę. Pokręcił przecząco głową.
- Pójdę, bo pracując mogę wyładować złość. Z pewnością wyjdzie mi to na dobre.
Praca ojca nie była w żadnym stopniu bezpieczna. Pracował "na czarno". Żaden Strażnik nie wiedział o tym miejscu pracy - starym budynku znajdującym się w Zachodniej części miasta. Gdyby ktokolwiek z "rządzących" dowiedział się, że mamy jeszcze jedno źródło dochodu...
- Krista, ja muszę to robić. Sama nie masz szans nas utrzymać. - Niechętnie kiwnęłam głową.
- Rozumiem cię. - wcale nie rozumiałam. - Kocham cię, tato...
- Ja ciebie też. - wstał z łóżka i pocałował mnie w czoło. - Wrócę przed 22:00. - uśmiechnął się i wyszedł.
Gdy tylko zamknął drzwi, rzuciłam się na łóżko i wtuliłam twarz w poduszkę.
- Dlaczego to wszystko musi być tak cholernie trudne?!
* * *
Po godzinie bezczynnego leżenia i wgapiania się w sufit postanowiłam wreszcie zrobić coś ze sobą. Związałam włosy w niechlujnego koka i przebrałam się w luźniejsze ubranie - szare, dziurawe dresy i czarna koszulka z szerokim dekoltem. Zerknęłam w lustro - nie wyglądam aż tak źle. Zamknęłam pokój i zbiegłam po schodach do kuchni. Była dość przestronna. Pod jedną ścianą ustawione były zielone szafki do połowy obdrapane z farby, stolik i dwa krzesła. Dwa. Przy drugiej ścianie znajdował się zlew i - największy luksus - lodówka. Ludzie posiadający lodówkę należą do grupy "lepszych niż najgorsi", a ludzie nie mający tego sprzętu - do "najgorszych". Dziwny wyznacznik...
Zajrzałam do mojego "wskaźnika bogactwa" w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Jak zwykle lodówka świeciła pustkami. No nic, dzisiaj nie zjem... Znowu.
Wtem przypomniało mi się, że miałam iść do Nicka. Czyli wieczór już mam zaplanowany. Tylko czy Nick wrócił już z pracy? "Ehh, jakbym miała telefon, można by zadzwonić." - zaśmiałam się w duchu ze swoich niedorzecznych myśli. W dobrym humorze wyszłam z domu i skierowałam się polną ścieżką w stronę domu Nicka.
Po kilkunastu minutach doszłam na miejsce. Rodzina Nicka mieszkała w maluteńkim domku przy szosie prowadzącej do szkoły. Zapukałam do drewnianych drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc zapukałam ponownie. Znów cisza. Wejść czy nie? W końcu zdecydowałam się i cicho weszłam do środka, prawie potykając się o wystające z podłogi deski.
Dom Nicka składał się z dwóch wielofunkcyjnych pomieszczeń. Bardzo wielofunkcyjnych. Pierwsze, w którym obecnie przebywałam, było wykorzystywane jako salon, kuchnia, pokój mamy Nicka i łazienka. Pod ścianą stał stary piec, rozpalany (w najlepszym przypadku) drewnem. Mieścił się tu jeszcze połatany kocioł, służący o mycia, mały kranik z bieżącą wodą i szafa. Obok, w przyciemnionym kącie pokoju stało jedyne w tym domu łóżko. To właśnie Pani Wagner miała ten przywilej, spania w miarę wygodnie. Na środku pokoju stał okrągły stół, przy którym zawsze mieściło się więcej osób niż liczyła rodzina. Bracia Nicka często zapraszali swoich kolegów. Ja sama spędzałam tu więcej czasu niż we własnym domu. Było tu bardzo przytulnie, w wystroju widać było kobiecą rękę. Na ścianach w kolorze brzoskwini wisiało kilka obrazów. Były one jedyną pamiątką po uzdolnionym ojcu Nicka. Szkoda, że Nick nie odziedziczył takiego talentu...
- Halo? Jest tu ktoś? - zawołałam. - Ooo dzień dobry, Pani Wagner!
Mama chłopaka wyrosła przede mną jak spod ziemi. Była lekko po pięćdziesiątce. Miała brązowe, krótkie, kręcone włosy i lśniące oczy. Jej uśmiech był zawsze szczery i ciepły. Ubrana w niebieską sukienkę w kwiaty. Na widok stanu tej części garderoby większość ludzi z miasta płakałaby ze śmiechu, ale nie my. Nie mieszkańcy Tumioisa.
- Witaj, Krista. Jak się dziś czujesz? - zapytała z troską.
Po krótkim "dobrze, dziękuję", udałam się do pokoju Nicka. Chłopak dzielił mieszkanie jeszcze z dwoma braćmi. Biedę i skromność widać było już po otwarciu drzwi. Małe pomieszczenie z obdrapanymi, granatowymi ścianami. Po środku stał duży materac, na którym spali wszyscy chłopcy. Współczuję. Na tym właśnie "łóżku" leżał Nick, czytając komiks. Gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się od ucha do ucha i gestem ręki wskazał, abym usiadła.
- No siemka, siemka. - odłożył gazetkę i przytulił mnie.
- Cześć, co się tak jarzysz? - znałam ten tajemniczy uśmiech...
- Zaraz ci coś pokażę, ale najpierw... Jadłaś obiad? - spytał jak gdyby nigdy nic. Prawie zakrztusiłam się powietrzem słysząc jego pytanie.
- Pytasz serio? Nie, nie jadłam obiadu od trzech dni. A co? - popukałam się w czoło, a on tylko poszerzył uśmiech.
- Nie, nic tak tylko... - jego mina wróżyła coś niedobrego. Co on znowu wymyślił?
- Jakby coś, to nie mam zamiaru zjeść nic a nic z twoich Zapasów.
- Nie, chodzi o coś innego, już się nie mogę doczekać! A teraz... - schylił się i wyjął zza materaca kartonowe pudełko. - Patrz i podziwiaj!
Ręce aż mu się trzęsły, gdy otwierał wieczko, był strasznie podekscytowany. Z zaciekawieniem zajrzałam do środka. Gdy zobaczyłam zawartość pudełka znów zachłysnęłam się powietrzem. Nick wyjął z niego nowe, czyściutkie trampki. Trampki! Z niedowierzaniem spojrzałam na bialutką podeszwę.
- I jak ci się podobają? - zapytał, gdy zbierałam swoją szczękę z podłogi.
- T..To prawdziwe tramki?! - przytaknął. - Wow!
Nie. Nie możliwe. Nikt kogo znam nie miał takich butów. O, mój Boże! Szare trampki za kostkę z białymi sznurówkami, białoczarne wykończenia.
- Są... Rewelacyjne! - dotknęłam wcześniej nieznanego mi materiału. Jak to możliwe, że dzieciaki takie jak ja nigdy nie trzymały w rękach trampek?!
- To co? Idziemy je przymierzyć? Chodźmy na dwór! - zawołał Nick po czym jak staliśmy, czyli na bosaka, wybiegliśmy z domu. Nie mogłam uwierzyć w to co przed chwilą widziałam.
Chłopak ubrał nowe buty i powoli, ostrożnie przeszedł w nich kawałek drogi. Był zadowolony jak nigdy. Prawie skakał z radości. W końcu nadszedł i mój czas. "Teraz ty się przejdź" - Nick wręczył mi buty. Niepewnym ruchem założyłam je na bose stopy. Jak dotąd nosiłam tylko sandały.
Jaka wiocha.
- Są świetne! - Czułam się jak nowo narodzona. Chodziłam, biegałam, skakałam. Szkoda, że nigdy nie będę takich mieć... - To gdzie idziemy?
- Przejdźmy się do lasu, za szkołą, ok? - kiwnęłam głową i ruszyliśmy szosą w stronę niezabudowanych terenów.
Temat nowych trampek Nicka został chwilowo zastąpiony myśleniem o nieustającym głodzie.
Powoli szosa zmieniała się w dróżkę. Na około było coraz mniej domów, a więcej łąk. Posiadłości były większe, bogaciej urządzone, z ogromnymi sadami.
- Burczy mi w brzuchu. - powiedziałam cicho.
- Mam pomysła... - uśmiechnął się szczerze, po czym zaczął się niepohamowanie śmiać i gestykulować rękami. - Trampki... Trampeczki... Trampeluszki... Gruszki...
- Ty to jednak jesteś głupi. - wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Wiedziałam o co mu chodzi, ale żeby "trampeluszki"?
W sadach najbogatszych ludzi, rosło mnóstwo grusz. Soczyste, orzeźwiające owoce były idealnym pomysłem na poprawę humoru i zmniejszenie głodu. Bardzo często chodziliśmy "na gruszki". Był to nasz ulubiony sposób "dostawania" jedzenia. Jednak nie lubiłam tego robić. Nie lubiłam kraść, ale gdy przymierasz głodem, a leżące na ziemi, marnują się... Nie da się powstrzymać.
- Nie ma mowy! Nie idę. - powiedziałam. Jednak głód, który czułam już zaczynał mnie przerastać.
- No weź, fajnie będzie! Wyluzuj się i zrób to... Dla mnie? Dla twojego brzucha. - Wyszczerzył się.
Myśl, że mogę przynieść dziś do domu jedzenie dla mnie i dla ojca...
- Ehh, no dobra niech będzie... - poddałam się.
- Jej! Czas wypróbować te cacka. - pokazał na trampki, po czym przeskoczył przez najbliższy płot na czyjąś posiadłość. Westchnęłam cicho i poszłam za nim.
Staliśmy w ogromnym sadzie, naokoło rosło mnóstwo drzew owocowych, krzewów i kwiatów. Za ogrodem znajdował się domek, do którego prowadziła wąska, kamienna dróżka. Gdzieniegdzie ustawione były zdobione ławki. Z oddali dochodziły odgłosy kaczek pluskających się w oczku wodnym. Byliśmy w raju. Jak to możliwe, że tuż obok naszych domów, gdzie nie zawsze jest bieżąca woda, istnieją takie luksusy?! To niepojęte! Najwidoczniej weszliśmy do ogrodu jakiegoś nauczyciela, lekarza albo prawnika.
Ruszyliśmy przez trawę w stronę ogromnej gruszy. Miała rozłożyste gałęzie sięgające aż do ziemi. Na nich piętrzyły się kilogramy gruszek. Mmm, pychotka.
- Nieźle trafiliśmy, co nie? Brakuje jeszcze drabinki i kosza. - rzucił zaczepnie chłopak.
Energicznym ruchem wspiął się na drzewo i dosięgnął najbliższej gałęzi. Potrząsnął nią, a gruszki posypały się na ziemię.
- Jesteśmy dość daleko od domu? - zawołałam zbierając owoce z ziemi.
- Raczej tak!
Nick trząsł drzewem, z którego spadały kilogramy gruszek. Gdy tylko spróbowałam jednej z nich, moje usta wypełnił przepyszny orzeźwiający smak.
- Dalej, Krista, teraz ty! - no doobra, ten jeden raz można. Jest dość bezpiecznie, nikt nie powinien tu przyjść.
Gdy Nick zeskoczył z gruszy, podeszłam do drzewa. Niezgrabnym ruchem wdrapałam się na pierwszą gałąź, a potem wyżej i wyżej. Widok był niesamowity! Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Tumioisa jest dość dużą wsią.
- Zrzucasz czy nie? - ponaglił mnie.
Zaczęłam potrząsać gałęzią, a gruszkowy wodospad posypał się prosto na Nicka, który nie zdążył się odsunąć. Już czekałam na jego reakcję. Wygramolił się spod sterty owoców z uśmiechem na twarzy.
- Smaczne! - zawołał. Może nie do końca takiej reakcji się spodziewałam.
- Dobra, chodźmy już. Starczy nam tego na tydzień. - krzyknęłam i za pomocą wiszącego na gruszy kabla zeskoczyłam na ziemię... Kabla?! Co tu do cholery robi kabel?!
Spojrzałam na przyjaciela, a on tylko złapał się za głowę w geście załamania i uśmiechnął się szyderczo.
- I jak zwykle. Nie obeszło się bez szkód... Brawo. - zaczęliśmy szybko zbierać owoce, żeby za chwilę biec z nimi na szosę.
Nagle usłyszałam huk. Spojrzałam stronę domu i zobaczyłam złamaną, spadającą z dachu antenę.
- Podwójne brawo. - skomentował Nick.
- Oj, cicho bądź i się pospiesz.
Wtem rozległ się podniesiony głos, a po chwili trzask drzwi. A jednak się nie udało, cholera! Spojrzałam na Nicka a on pokazał gestem, że mam się nie odwracać. Stałam tyłem, więc nie wiedziałam kto się zbliża. Słyszałam dobiegające z oddali kroki, ale posłusznie, stałam odwrócona plecami. Nick zacisnął szczękę, a jego usta ułożyły się w wąską linię. Pokazał mi głową, że za chwilę mam zwiewać. Już chciałam rzucić się w bieg, gdy poczułam silną, męską rękę łapiącą mnie za ramie.
- Richter!!! - już wiedziałam, komu kradliśmy gruszki.
Dla niektórych, są to tylko kolejne, nudne przedmioty, a dla innych spełnione marzenia.
_________________________________________________________________
Hej xd
Nareszcie rozdział skończony!
I jak myślicie, kto ich przyłapał? :)
Najpierw chciałam Was przeprosić, że tak długo nic nie publikowałam, ale miałam w szkole zatrzęsienie głowy :o
Dziękuję Wam za wszystkie miłe słowa i krytyki w komentarzach, bo daje mi to ogromną motywację :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba i spełnił swoją rolę.
Za dużo się nie działo - bo prawie nic, ale w następnym będzie już więcej akcji.
Chodziło tu głównie o to, żeby pokazać jak bogaci ludzie nie doceniają wielu rzeczy. Jak biedacy cieszą się z takich prostych przedmiotów, które dla nas mogą nic nie znaczyć.
+
Będę starała się dodawać rozdziały mniej więcej co miesiąc, ale nie obiecuję, że będzie dokładnie co do dnia. :D
A właśnie! Pytanie do Was, czy tekst czyta Wam się wygodnie? Bo według mnie tekst zlewa się z kolorem tła. Czy to nie przeszkadza? ;)
xx