piątek, 14 marca 2014

Rozdział 1






              - Richter!
        Słysząc swoje nazwisko wyrwałam się z zamyślenia. Po chwili zaczęłam uświadamiać sobie gdzie jestem i kto mnie woła.
        Kristin Richter - pierwsze co przyszło mi do głowy, to jak się nazywam. Jestem w szkole, chyba na lekcji fizyki. Powoli podniosłam głowę i zwróciłam wzrok w stronę klasy. Wszyscy z napięciem patrzyli w moją stronę. Taak, to musi być fizyka, bo znowu przysnęłam i tym razem nieźle mi się oberwie. Szczerze mówiąc nic mi to nie robi.
         Przetarłam zaspane oczy, po czym spojrzałam w stronę biurka nauczyciela. Siedziała tam najobrzydliwsza postać jaką znam. Marc Feiberg - nauczyciel fizyki. Tęgi, łysy mężczyzna z tłustą twarzą wiecznie wykrzywioną w grymasie niezadowolenia. Był ohydnym, opryskliwym, śmierdzącym facetem. Właśnie wwiercał we mnie swoje, czarne, paciorkowate oczy.

        - Richter! - warknął ponownie.
- Nie wiem, jak rozwiązać to zadanie. - powiedziałam jak automat.
- Richter! Słuchasz mnie w ogóle?! Twój sprawdzian! - fuuj! Serio, znowu muszę się do niego zbliżać?
           Przeszłam wolnym krokiem przez salę, zbliżyłam się do Feiberga i wstrzymałam oddech, żeby nie czuć smrodu jego ciała. Odebrałam sprawdzian. Kolejna trója.
- Po co pan nam robi sprawdzian dwa dni przed końcem roku? - spytałam z ironią.
- Zamknij się! - och, dobra. Wyluzuj Marc bo ci jeszcze serce stanie.
        Usiadłam z powrotem w ławce i wyjrzałam przez okno. Przed szkołą rozciągały się ogromne łąki, pola lub dzikie polany. Promienie letniego słońca przemykały między źdźbłami trawy. Od szkoły do głównej części Tumioisa prowadziła piaskowa ścieżka wydeptana przez tysiące stóp codziennie zmierzających na lekcje. Z drugiej strony, był ogromny teren należący do dyrektora. Odgrodzone drewnianym płotem, bezkresne pole. Dyrektorowie i lekarze byli bogatsi od pozostałych mieszkańców. Założyciel naszej szkoły podobno posiadał na swoich polach nawet grusze i śliwy! Nikt oczywiście nie miał tam wstępu, co było jednoznaczne z tym, że raz na miesiąc wraz z przyjaciółmi szliśmy tam trochę ,,pobuszować" i porządnie się najeść.
       Znów wyrwałam się z zamyślenia. spojrzałam na Feiberga, który właśnie zanudzał wszystkich o falach dźwiękowych. Po cholerę mi się to kiedykolwiek przyda? Widząc, że wciąż nic nie robimy, ponownie zatopiłam się w myślach. Należę do tych ludzi, którzy zawsze bujają w obłokach nie słuchając nikogo.
     Tak więc... Pamiętam jak pierwszego dnia szkoły w gimnazjum przypadkowo wytrąciłam Marcowi z ręki kubek wrzącej kawy. Strasznie się wkurzył, bo jego ukochana książka pt. ,,Miłość nad rozlewiskiem" została doszczętnie ,,utopiona" w czarnym, gorzkim płynie.

        Od tamtego czasu Feiberg nienawidził mnie, a ja jego. Koło się zamykało i toczyło już trzy lata. Trzy lata, które właśnie dobiegają końca. Już pojutrze zakończenie roku! I nareszcie pozbędę się tego ,,skunksa". Chociaż nie... Trzeba jeszcze zrobić jedną rzecz. Rzecz, na którą czekałam odkąd poznałam Marca. Ostatni dzień obrałam sobie za ostatnią ,,zemstę". Co prawda jeszcze nie wymyśliłam co by tu zrobić...

        Nagle zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec lekcji. Ostatnia godzina w tej szkole dobiegła końca. Nareszcie! Spakowałam plecak i ruszyłam do wyjścia z sali.
       - Richter! - Czego znowu chcesz ,,śmierdzący lemurze"?
- Hmm? - spytałam.
- Wiesz, że za tobą nie przepadam, ale trzymaj się w nowym liceum. - że co?! Co on powiedział?! Takie słowa... Z jego ust... Chyba pomylił osoby...
- Yyy... Dziękuję?  - powiedziałam zdziwionym głosem. - Do widzenia... - ,,wombat" skinął głową, usiadł przy biurku i z powrotem przybrał półgłupi wyraz twarzy.
       Gdy wyszłam z sali, na korytarzu czekali na mnie Megan i Nick. Moi najlepsi przyjaciele.
        - Oo! Krista! - Megan podbiegła do mnie aby mnie uściskać. - Czemu zostałaś dłużej? - zmarszczyła brwi.
- Nie. Tym razem Marc mnie nie ochrzaniał. - powiedziałam z dumą.
- Wow, łamiesz swój rytuał. - wtrącił Nick z szerokim uśmiechem.
- Aaa... Ja już wiem! Wiem! Poflirtowałaś z Feiberczkiem. Nareszcie! - stwierdziła. - W sumie to ci się nie dziwię. Taka przystojniacha...
        Wyszczerzyłam się do niej w szczerym uśmiechu. Po chwili ruszyliśmy w dół po spiralnych, betonowych schodach. Nasza szkoła wygląda jak więzienie czy lochy czy jakkolwiek tego nie nazwać byleby brzmiało nieprzyjemnie. W każdym razie absolutnie nie nadaje się na miejsce dla dzieci. No, ale biedę widać nawet po budynkach publicznych.

         Przeszliśmy przez stare, odrapane z farby drzwi i znaleźliśmy się na dworze. Świeże czerwcowe powietrze owiało moją twarz. Nozdrza wypełnił zapach kwitnącego rzepaku. Jedyna zaleta mieszkania w tej dziurze to naprawdę piękne krajobrazy.
        Gdyby nie to, że ludzie umierają tu z głodu, Tumioisa śmiało mogłoby być ośrodkiem wypoczynku.
       - A właśnie, pomyślałam sobie, że może przyjdziecie dzisiaj do mnie i pójdziemy nad jezioro? - spytała Megan.
- Ugh, właściwie to już są wakacje i dzisiaj zaczynam pracę... - Nick przeczesał włosy.
- Nie możesz zacząć od jutra? - pokręcił przecząco głową.
- Trudno, najwyżej następnym razem. - dodał.
- A ty? - spytała mnie Megan.
- Zaczynam od jutra. - uśmiechnęłam się do niej.
- Oo, to super. Czyli dasz rade dzisiaj? Około 16?


           Dla mnie nie było to normalne, żeby w kraju panowała aż tak wielka bieda. Dzieci z Tumioisa, wsi, w której mieszkam już w wieku 12 lat starały się znaleźć chociaż słabo opłacalną pracę. Nie wszystkim się jednak szczęściło. Bezdomni ludzie żebrali na ulicach choć resztek starego jedzenia.
Zawsze budziło to we mnie żal i obawę, że w każdym momencie mi też mogą skończyć się Zapasy. 
           Zapasy są dla nas rzeczą prawie świętą. Raz na miesiąc do Tumioisa przyjeżdżają ludzie uważający się za straż miejską. Jestem pewna, że władze Estonii nie mają pojęcia o ich istnieniu. Umundurowani i uzbrojeni mężczyźni zbierają wszystkich mieszkańców na głównym placu i sprzedają żywność. Jest to jak sądzimy zakazany handel, ponieważ nigdy nie pozwalają mówić nam o tym głośno i każą nazywać Rozdawnictwem żywności. Czemu zatem sprzedają, skoro nazywają to rozdawnictwem? Na każdą rodzinę przypada na miesiąc: kawałek sera, trzy bochny chleba i pół kilograma mięsa. Jest to i tak za mało aby wyżywić więcej niż dwie osoby w rodzinie. Tak więc dodatkowo, można kupić inną żywność, wyższej jakości. W Tumioisa rzadko kto dokupuje, ponieważ ludzie nie mają pieniędzy.


      - Halo!!! - Nick machał mi ręką przed twarzą. - Słuchasz mnie?
- Nie. - przyznałam z uśmiechem.
- Mówię, że idę do pracy i pytam czy wpadniesz do mnie dzisiaj wieczorem? - powiedział każde słowo bardzo powoli.
- Okej. - powiedziałam sarkastycznie po czym przytuliłam go na pożegnanie.


     Po kilkunastu minutach dotarłam do domu. 
    Na drewnianych schodach prowadzących do drzwi zastałam mojego ojca. Siedział z głową opartą w dłoniach.
- Cześć tatku, nad czym tak rozmyślasz? - zrzuciłam plecak i usiadłam obok niego.
- Cześć Krista... - spojrzał na mnie ponurym wzrokiem.
- Coś się stało?
Głośno wypuścił powietrze.
- To dość trudna sprawa...
- Tato, mów. - mój głos stał się stanowczy.
- Ugh. Jakby ci to... - spiorunowałam go wzrokiem. - Zmniejszyli nam Zapasy o kolmas.(jedną trzecią).
      Zapadła niezręczna cisza. Dopiero po chwili dotarło do mnie co powiedział ojciec. Momentalnie puściły mi nerwy.
- Jak my tak mamy żyć do jasnej cholery?!
- Krista, uspokój się! 
- Nie! Nie uspokoję się! Przecież ledwo żyjemy z normalnego przydziału! Nie mam zamiaru tak żyć! - nagle zdałam sobie sprawę, że nie tylko mi jest ciężko. Pff, dobra, ogarnij się. - Przpraszam...
- Krista, to ja cię przepraszam, że musimy żyć w takich warunkach.
        Westchnął głęboko i ponownie schował twarz w dłoniach. Chyba naprawdę się podłamał.
- Będę pracować u Michaela na cały etat... Dwa razy dłużej.
- Nie. Straciłaś już dość dzieciństwa, które i tak polegało na głodowaniu.
- Będę pracować dłużej... - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Czemu ty musisz być taka uparta?!
- To co zrobimy? - spytałam, choć znałam odpowiedź. ,,I tak będę pracować dłużej."- pomyślałam.
- Nie wiem, Krista. Nie wiem. Ale wymyślę coś. - uśmiechnął się blado.
        Po chwili ojciec wszedł do domu a ja zostałam sama z tysiącem myśli kłębiących się w mojej głowie.


 *  *  *

        - Najpierw kąpanie czy opalanie? - wraz z Megan ułożyłyśmy na trawie podziurawiony ze starości koc.
- Chciałaś raczej powiedzieć solarium czy jacuzzi? - zaśmiałam się. - Mamy tutaj taki wielki wybór...
- Oj, nie narzekaj. - zdięła buty i usiadła na kocu. - Chodź, poplotkujemy trochę.
- Taaak... O tym, co jest teraz modne. - dosiadłam się do niej. - Mam sobie kupić sukienkę za dwieście euro czy tą za trzysta? - uwielbiam się z nią droczyć.
- Jak ja kocham twój sarkazm...
       Leżałyśmy razem jakiś czas w kompletnej ciszy. Megan bawiła się kosmykami swoich włosów, a ja wygrzewałam się w słońcu. Wzięłam na palec jakiegoś zbłąkanego robaczka i przyjrzałam mu się uważnie.
- Myślałaś już o liceum? - spytałam.
- Heh, to znowu brzmi jakbyśmy miały do wyboru co najmniej sześć. - zachichotała. - pewnie pójdę do Jedynki. A ty?
       Nie lubię poruszać tematów szkół. Z moim brakiem ogarnięcia zawsze zostawiam to na ostatnią chwilę. Do wyboru miałam ,,aż" dwa licea i to daleko od Tumioisa. Poziom w nich był tak beznadziejny, że prawie nikt tam nie uczęszczał twierdząc, że to tylko strata czasu. Podstawówka i gimnazjum były obowiązkowe, ale liceum... Twoja wola czy idziesz czy nie.
- Nawet o tym  nie myślałam... - odpowiedziałam.
      Znów parę minut przeleżałyśmy w ciszy napawając się piękną pogodą. Owad wciąż przyglądał mi się niepewnie. Miał smukłe, błękitne skrzydełka i długie czułki. Nagle poruszył się i odleciał wyraźnie znudzony moją osobą.
- To co, wskakujemy do wody? - Megan przerwała milczenie.
- Pewnie! - wyjęłyśmy z koszyka ręczniki.
      Już po chwili stałyśmy w strojach kąpielowych nad brzegiem jeziora. Było to małe, dzikie jeziorko, o którym wiedziało mało osób. Znajdowało się daleko za lasem. Weszłam do wody po kolana, mijając rodzinkę kaczek. Chłodna woda w upalny dzień - czego chcieć więcej? Delikatnie zaczęłam przyzwyczajać się do temperatury wody. Zawsze zanurzam się bardzo powoli...
- Uwaga! - ... w przeciwieństwie do Megan, która właśnie weszła na most, wzięła rozbieg i wskoczyła do wody.
     Po chwili na powierzchni wychyliła się jej głowa. Spłoszone zwierzęta uciekły z krzykiem.
- Musiałaś to...? - zaczęłam.

        Nagle ze wszystkich stron naraz rozległ się przeraźliwy dźwięk syren. Zasłoniłam uszy i wybiegłam z wody. Megan zrobiła to samo. Z zewsząd dobiegały podniesione ludzkie głosy i krzyki. Syreny cały czas wyły. Rozejrzałam się. Obok nas przebiegła gromada ludzi, równie zdezorientowana jak ja.
     - O co chodzi?! - krzyknęłam do przyjaciółki. Ta wzruszyła ramionami.
- Chodźmy sprawdzić!
       Szybko przebrałyśmy się w zwykłe ubrania, wepchnęłyśmy koc do koszyka i pobiegłyśmy w stronę głównego placu. Minęłyśmy kilka domów i tłum przerażonych dzieci. Przebiegłyśmy jeszcze parę metrów, za oczkiem wodnym skręciłyśmy w lewo i skierowałyśmy się w stronę placu.
      
       Ciężko było przejść pomiędzy cisnącymi się ludźmi. Trzymałam się kurczowo ramienia Megan, aby się nie zgubić. Gdzieś w dali, pomiędzy dziesiątkami głów dostrzegłam coś białego. To nie mógł być nikt z mieszkańców Tumioisa, ponieważ nikt nie ma tu tak nieskazitelnie białych ubrań.
- Tam są chyba Strażnicy! - próbowałam przekrzyczeć wrzeszczących ludzi.
       Gdy udało nam się przedostać na przód tłumu, zobaczyłyśmy grupę umundurowanych, uzbrojonych strażników.
- Cisza! - krzyknął przez megafon jeden z nich.
      Tłum momentalnie ucichł. Oczy wszystkich ludzi z przerażeniem obserwowały każdy ruch Strażników.
- ,,Andrus Ansip* - zaczął drugi z nich. - premier Estonii informuje mieszkańców wsi: Koera, Linnuse, Tumioisa oraz Massu o zmianie wydawania zakazanych handli potocznie zwanych Rozdawnictwem Żywności. Zmiany dotyczyć będą obniżenia Zapasów dla wszystkich mieszkańców wyżej wymienionych wsi o 13%. Oczywiście osobom, którym Zapasy zostały dodatkowo obniżone nie przysługują żadne ulgi."
       
         Strażnik skończył czytać. Po chwili biały samochód opuścił główny plac. Powoli zaczęło do mnie docierać, co przed chwilą usłyszałam.
       Czyli premier wie, że w kraju prowadzi się Zakazane handle... Tak myślałam, że o tym wie. Niezła gierka Ansip...
        Większość ludzi opuszcza plac w grobowej ciszy, inni padają na kolana błagając o lepszy los. Czuję jak nogi miękną mi z bezsilności, a krew staje w żyłach. Co on powiedział? ,,Zmniejszone o 13%" ,,Nie przysługują żadne ulgi" Boże... Przecież to prawie połowa... O połowę mniej jedzenia niż zwykle! Stoję przez chwilę totalnie oszołomiona. W mojej głowie zaczyna nasilać się jedna tragiczna myśl: Wraz z ojcem nie mamy żadnych szans na przeżycie najbliższej zimy.
         ,,Co robić? Co mam robić?!" Nie panuję już nad trzęsącymi się dłońmi. Idę wolno, jestem blada jak trup, którym już niedługo będę... Mijam płaczące gromadki dzieci, zrozpaczonych starców. Jednak nie słyszę żadnego dźwięku, żadnego oprócz przerażającej ciszy. ,,Weź się w garść Krista... Krista! Ogarnij się! Co mam robić?!" - prowadzę ze sobą wewnętrzną walkę. ,, Co mam zrobić?! Nie mam szans na przeżycie! Masz szanse... Co robić?! Znajdź ojca! Wymyślisz coś! Wymyślisz..."
          - Nie umrzemy tato, obiecuję ci to. - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.




* Andrus Ansip - estoński ekonomista, przedsiębiorca, polityk, premier.

_______________________________

       Moi Kochani! Jak widzicie, rozdział pierwszy skończony.
Mam nadzieję, że się podoba.
Szczerze, nie mam pojęcia kiedy dodam następny, ale postaram się jak najszybciej. :)

Bardzo dziękuję za pomoc przy rozdziale Milce :D
Serdecznie polecam jej bloga http://www.escape-from-reality-milka.blogspot.com/
KC Aga :*

Wyświetlenia

Obserwatorzy